Co w Poreciu piszczy - część pierwsza
Źródło: Paulina Capanda
27 Mar 2015 16:20
tagi:
Gomola Trans Airco, obóz, Chorwacja, treningi, Porec, szosa
RSS Wyślij e-mail Drukuj
Ze względów strategicznych w opisie pominięte zostały opisy posiłków, ilości wykręcanych kilometrów i ilość godzin spędzonych na siodełku – gomolowe know-how dla konkurencji powinno zostać owiane ściśle tajną tajemnicą.

Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że do pierwszych startów w sezonie 2015 coraz bliżej, Po odpowiednio przepracowanej zimie, wędrujemy do słonecznej Chorwacji, by spędzić te "kilka" godzin na siodełku i odpowiednio przygotować się tego, co będzie się działo już za parę chwil, kiedy to znowu usłyszymy wyczekane "10..9...8..." - na samą myśl o tym patrzę z utęsknieniem w kalendarz. Nie poddając się jednak nostalgicznym rozmyślaniom o MTB, zabieramy rowery szosowe i ruszamy w drogę.

Poreć, miasteczko turystyczne na półwyspie Istria, w którym o tej porze roku nie ma jeszcze dzikich tłumów plażowiczów, a drogi nie są jeszcze oblegane przez dziesiątki samochodów. To sprawia, że staje się idealną bazą dla naszej grupy, gdzie spędzimy najbliższe 2 tygodnie.

Wszyscy on place

Pierwsza grupa dojechała na miejsce w piątkową noc. Mimo piątku trzynastego dotarliśmy w jednym kawałku, rowery także. W sobotę przyszedł czas na małe rozeznanie w terenie. Miało być spokojnie, tlenowo, mały rozruch przed następnymi dniami. Jednak mnie jako szosowemu nowicjuszowi szybko przyszło na myśl: "ups, łatwo nie będzie". Te kilka godzin na siodełku pozwoliło jednak przyzwyczaić się do tego, co będzie się działo w najbliższych dniach. Licznik zaczął tykać.

Reszta grupy dotarła w sobotni wieczór. Wymiana zdań co robimy w niedzielę i wszyscy udali się na odpoczynek (tak przynajmniej myślałam). Jak się później okazało nowoprzybyli znaleźli jeszcze trochę sił i udali się na miasto – niestety dalszej części wieczoru nie znam, bo nie chcieli nic zdradzić...

Dzień 1. - Motovun

Mały research pogodowy u Wujka Googla i już wszyscy wiedzieli, że to będzie udany dzień!
Celem był Motovun – klimatyczne miejsce, ale trzeba się na nie też trochę napedałować pod górę. Pierwsza grupa postanowiła na dzień dobry wykonać kilka testów. Rowerowe być albo nie być, jeździć czy zostały już tylko szachy? Te pytania zadawali sobie pewnie w drodze na trzydziestokilometrowy płaski odcinek, gdzie mieli poddać się wymienionej próbie sił. Wyniki zostały ogłoszone wieczorem: przez mały błąd doprowadziły Tomka do stanu prawie przedzawałowego – chciał już zakończyć karierę, ale powtórny rachunek uratował sytuację i Tomek odetchnął z ulgą. Zastrzyk adrenaliny miał także Darek, którego ostatnie miesiące były zaplanowane jak w szwajcarskim zegarku. Czy przyniosły oczekiwany rezultat? A może w dzienniczku treningowym było jakieś małe oszustwo? Oczywiście okazało się, że niczym rzetelny uczeń sumiennie wykonał plan, dzięki czemu rezultat był zgodny z oczekiwaniami. Testowała się również Ewa, która jak twierdzi, nie do końca wiedziała o co w tym wszystkim chodzi, ale kazali jechać, to pojechała. A jak wyszło? Wyszło jak zawsze – jak zawsze dobrze! Po trudach i bojach śmiałkowie dojechali na Motouvan, gdzie mogli trochę odetchnąć, a odetchnęli tam, gdzie double espresso smakuje wyjątkowo!

Druga część drużyny udała się trochę inną drogą do tego samego celu gdzie ogłoszono miejsce zbiórki. My również poddawaliśmy się różnym testom, głównie tym na hart ducha i cięty dowcip.

A na górze piękny widok, stare mury, kawał historii. Choć jazda na szosie po kostce nie należy do najprzyjemniejszych, my bawiliśmy się znakomicie – technikę ćwiczyć trzeba, w każdych warunkach niezależnie od typu roweru.

opis


Dzień 2. – czasem słońce czasem deszcz

Dzień drugi niestety spłatał nam figla i zamiast kilometrów na siodełku, musieliśmy znaleźć jakąś alternatywę – jedni poszli biegać (plan był prosty - 45 minut w jedną stronę brzegiem morza i 45 w drugą), inni aklimatyzowali się w domu uskuteczniając grę w karty, które już później stały się nieodłączną częścią każdego wieczoru, podobnie jak oglądanie rowerowych filmów z różnych miejsc i wyścigów.

opis

Żebyście oczywiście nie myśleli, że Gomole boją się deszczu! Po ekipie biegowej i karcianej, zebrała się również grupa deszczowców, którzy odziani w gustowne stroje sprawdzali ich skuteczność gwarantowaną przez producenta. Wieczorem natomiast nadszedł czas na wspólną wizytę u tamtejszego Włocha, by odpowiednio uzupełnić zapasy węgli na następny dzień, a dzień zapowiadał się intensywnie…

Dzień 3. – Tam gdzie kończy się ląd a zaczyna Cres

Cres, jedna z dwóch największych wysp Chorwacji funduje rowerzystom krajobrazowo-rowerowe szaleństwo, do tego wszystkiego dużo przewyższeń. Trochę dojazdówki samochodami, standardowo kawa na promie i trening czas zacząć. Na dzień dobry w górę… długo w górę. Myślę, że urok tego podjazdu potęgowany tym, co było widać wokoło był powodem (jednym z wielu), by kilkoro z nas pokonało go kilkakrotnie. Hm… w sumie, kto powiedział, że jakąś górę trzeba robić tylko raz w górę i raz w dół? „Troszkę” wiało chłodem, ale nie przeszkodziło to głównie Agnieszce, która trasę pokonała „na krótko”, czym wzbudziła u nas poczucie słabości – dla nas kurtki okazały się bowiem niewystarczające.

opis

Po wspólnym zdjęciu na widokówki z napisami „Kocham, całuję, tęsknię”, które w sprzedaży mają ukazać się jeszcze tego lata, podzieliliśmy się już na mniejsze podgrupy i każdy dalej robił swoje. Jedni dotarli do końca wyspy, innym nie było to dane, track niestety sabotował nam trasę i jadąc i jadąc... nagle dotarliśmy do końca świata, pięknego końca świata!

opis

Po wykonaniu założonych planów, wszyscy stawili się na miejsce zbiórki i została tylko powrotna przeprawa na stały ląd. Szkoda, że nie uwieczniliśmy gomolowego strechingu na promie – myślę, że niektóre triki nadawałyby się do opatentowania!

Dzień 4. - To tu, to tam

Po wyspiarskich kilometrach, nastał dzień rozjazdów – jedni w prawo, inni w lewo. Wszyscy jednak dzień spożytkowali tak, jak to być powinno, zależnie od tego, na co wskazywał dzienniczek treningowy, chęci i pomysły.

Dzień 5. – Butoniga

Podobnie jak wczoraj, w podgrupach i solo rozjechaliśmy się skoro świt na chorwackie drogi. Najbardziej liczna grupa udała się dziś na trasę bardzo urokliwą, jedni uznali nawet, że romantyczną, wokół jeziora Butoniga. Trasa fundowała ciekawe podjazdy, pan Garmin twierdził, że miejscami skromne 23%. Hm, czy istnieje coś takiego jak OTB w tył? Nie wiem, ale Tomek twierdzi, że mijali ślimaki, które przez nachylenie przewracały się na „plecy”. Podobno widzieli także, jak na zjeździe tylne koło Darka chciało wyprzedzić przednie, ale dzięki różnym drift-wygibasom udało się zahamować tę sztuczkę na czas.

opis

Wieczorem czas zagospodarowała nam slackline – wszyscy postanowiliśmy polepszyć nasze umiejętności trzymania równowagi. Udało się znaleźć odpowiednie miejsce na rozwieszenie liny i mały konkurs. Nieopodal zaczęły krążyć policyjne radiowozy, czyżby sąsiedzi czuli się niepewnie na nasz widok? Okazało się, że Miron ćwiczył wcześniej na piłce, więc zdeklasował resztę, ale czuł na plecach oddech Tomka, któremu niewiele zabrakło, aby wyczyny te przebić. Reszta natomiast uskuteczniała wszelakie sposoby, by nie spaść – jedne bardziej, inne mniej skuteczne.

opis


Dzień 6. - Vsar, Vojak i inne

Piątkowe podziały jak zwykle bardzo różne. Pierwsza grupa, zbierająca siły na sobotę zafundowała sobie klimatyczną trasę brzegiem morza do miasteczka Vrsar, które klimatem wywołuje uśmiech na twarzach, a przejazd pustymi niczym w mieście duchów uliczkami napawa zadumą. Trochę zwiedzania, kilkadziesiąt kilometrów kręcenia – ot, to czego w tym dniu było im trzeba. Oczywistym jest fakt, że odpoczywać trzeba równie intensywnie jak trenować. Dla tych „nierowerowych” pewnie trudno będzie zrozumieć, że czasem taką regeneracyjną jazdę jest ciężej wykonać niż trening – rozum jedno, a nogi i serce co innego... ale jak trzeba to trzeba.

Druga grupa wybrała się w góry na wschodnim wybrzeżu, by zaatakować Vojaka (1394 m n.p.m.) i zrobić rundkę w pięknych okolicznościach przyrody. Muszę przyznać, że pierwsze 30 km było bardzo ciekawym doświadczeniem - nie mogłam się zdecydować, czy patrzeć na uciekający mi wciąż peleton czy odwracać jednak wzrok w stronę morza na prawo i zastanawiać się czy nie przyjechać tu latem na jakiś „plażing”? Z troski o własne zęby, wybrałam jednak patrzenie pod koła.

opis

Po kilkudziesięciokilometrowej rozgrzewce nadszedł czas na długi podjazd… dłuuuuuugi podjazd. Tutaj już peleton się rozjechał, ze względów hm… subiektywnych. Podjazd miejscami troszeczkę stromy, co wywoływało w nas niezmierną radość, że trasa jest dla nas tak łaskawa i funduje takie atrakcje. Atrakcji dodawały nam również wolno biegające psy, które w kręcących nogach widziały dobrą zabawę, więc musieliśmy już nie tylko walczyć z nachyleniem, ale także z zaczepkami czworonogów. Do tego jak widzicie, przyświecało nam piękne słońce.

opis

Nikt chyba nie zaprzeczy, że 20-kilometrowe podjazdy to doskonały czas, by przemyśleć sobie kilka spraw i poukładać to, co bywa niepoukładane. W wyniku wysiłku umysł czasem może również płatać różne kawały, wzmagać kreatywność, generować różne postanowienia… Pewnie każdy ma jakiś inny sposób i upodobania, co zrobić z myślami w tym czasie, jedni wybierają ulubioną muzykę, inny obmyślają trasę na następny dzień, ktoś może zaczyna analizować sprawy ważne, ale absurdalne zarazem i zadawać sobie na przykład pytanie czy moje ubezpieczenie obejmuje transport zwłok do Polski? Kto wie, choć pewnie ile ludzi tyle „technik podjeżdżania”. Wracając do tego co się z nami działo - im byliśmy wyżej, tym jakby słońca mniej, a śniegu więcej i tak z temperatury ok.piętnastu stopni dojechaliśmy na szczyt, gdzie panowały trzy stopnie. Na podjeździe udało mi się dogonić Romka, który cierpiał już prawie na odmrożenie stóp, ale nie ma, że boli, jechać trzeba. Trochę było zimno, to fakt, ale nie zniweczyło to wejścia na sam szczyt, gdzie ostatnie kilkadziesiąt metrów trzeba już było pokonać pieszo w białym puchu. Buty rowerowe nie są tu dobrym rozwiązaniem, ale czasem warto się poświęcić. Został już potem tylko szybki (i zimmmnnyy) zjazd i dalsza część naszej pętelki już bez śniegowych atrakcji. Ów zjazd byliśmy zmuszeni podzielić na dwie części przedzielone wizytą w ichniej restauracji, gdzie bardzo pomocne okazały się ciepłe grzejniki. Dodatkowo rozgrzał nas surowy wzrok miłego kelnera, który próbował się do nas uśmiechać, ale wyczuliśmy, że rozwieszanie naszej mokrej garderoby na kaloryferach nie wzbudziło w nim bezgranicznej miłości ku nam. Doprowadziliśmy się z temperatury wegetatywnej do tej już znośnej i ruszyliśmy dalej. Dzień zakończyliśmy oczywiście smacznie z widokiem na zatokę.

opis


Dzień 7. – dla odważnych Chorwacja wszerz

Sobota tradycyjnie zaowocowała podziałami. Dziś składy się odwróciły. Grupa regeneracyjna po wczorajszych wojażach postanowiła zorganizować sobie Gomolowe Mistrzostwa Świata w Brylowaniu i Zadawaniu Szyku, co trzeba przyznać wyszło nam wyśmienicie.

opis

Brzegiem morza udaliśmy się do miasteczka Vrsar, tak polecanego przez zwiedzających ten zakątek Chorwacji dnia poprzedniego.

opis

Druga część załogi rozjechała się robić swoje po isterskich drogach. Śmiem mniemać, że potrzebowali ciszy i spokoju, o co w trakcie owych Mistrzostw było trudno. Gorączkę sobotniej „nocy” zafundowała sobie niewątpliwie trzyosobowa grupa śmiałków. Filip i Tomek, którzy przygotowują się do rywalizacji na włoskim Iron Bike i Rafał, który postanowił im towarzyszyć w danym dniu, choć większość z nas mówiła „nie jedź tą drogą!”… Wybrali trasę godną podziwu – Istria z zachodu na wschód i z powrotem, przez góry. Zarówno dystans do pokonania (190 km) jak i liczba przewyższeń (3600m) resztę towarzystwa napawała trwogą. Śmiałkowie jednak wyzwanie przyjęli spokojnie, plotki tylko głoszą, że noc przed wyprawą Rafał nie mógł spokojnie spać i już od bardzo wczesnego rana spacerował między apartamentami pełen ekscytacji.

Jak twierdzi Tomek, początek trasy aż do podjazdu na Vojaka minął im nad wyraz szybko. Tempa pilnował skutecznie Filip, na którego poprzez swą dbałość o to, by wszyscy cali i zdrowi dotrwali do końca, towarzysze pieszczotliwie zaczęli mówić per Tempomat.

Chłopaki przed wyruszeniem otrzymali od nas oczywiście kilka cennych rad. Między innymi zasugerowałyśmy im z Ewą (bazując na własnych doświadczeniach dnia poprzedniego), żeby zabrali reklamówki, które pomogą im zachować suchość stopy przy wejściu na wieżę widokową na Vojaku. Po dojechaniu na szczyt przyodziali wspomniane gadżety i poszli podziwiać piękne widoki. W euforii pozowania zapomnieli jednak o zdjęciu tych wyrafinowanych ochraniaczy...

Podczas gdy panowie cały czas byli w drodze, w poreckim obozie robiliśmy już zakłady, o której dotrą do bazy i w jakim stanie psychofizycznym. Ku naszemu zdziwieniu, około dziewiętnastej usłyszeliśmy pierwsze krzyki, które oznajmiały powodzenie tego zacnego planu oraz informację, że „jadą jeszcze dokręcić, bo zabrakło 2 km do 200”.Cóż mogę więcej dodać - Panowie chapeau bas!

opis


Pierwszy tydzień - podsumowanie

Jak podsumować pierwszy tydzień obozu? Duża dawka dobrego humoru, widokowe trasy, rowerowa paranoja, sarkazm sytuacyjny, przystojne rowery, szybcy rowerzyści/stki oraz clue wszystkiego - udane treningi. Wszystko to dobrze zmieszane, lekko wstrząśnięte smakuje znakomicie.

Jazda na rowerze jest dla jednych po prostu jazdą na rowerze. Dla nas jest czymś więcej - pasją i częścią życia, a pokonywanie trasy jest zawsze czymś więcej, niż pokonywaniem samych kilometrów.

opis


Koniec części pierwszej.

[część druga]

Komentarze:
Tego artykułu jeszcze nikt nie skomentował.
Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.